Rogale marcińskie
11 listopada Poznań ogarnia szaleństwo. Jest to wyjątkowego rodzaju szaleństwo, bo ma kształt rogala. Tego dnia, z okazji obchodów imienin ulicy Św. Marcin, sprzedaje się w Poznaniu ponad 250 ton !!! (250 000 kg) tego słodkiego wypieku. Delikatne półfrancuskie ciasto łączy się z pysznym farszem z białego maku, masła, rodzynek i orzechów. Wiadomo, że zwyczaj ten na pewno istniał 1860 roku – w Dzienniku Poznańskim ukazała się najstarsza znana reklama rogala świętomarcińskiego. Kosztowny skład tego rogala pokazuje, że znani z oszczędności poznaniacy nie samymi pyrami żyją 🙂
Słodkie rogale doczekały się kilku legend, które mają wyjaśniać skąd się wzięła tradycja raczenia się nimi. Pozwólcie, że przytoczę jedną z nich.
” Święty Marcin był rzymskim żołnierzem. Pewnego dnia kiedy wjeżdżał wraz z wojskiem do Amiens zobaczył przy bramie miasta zmarzniętego żebraka. Była zima, na dworze tęgi mróz, a ów człowiek odziany był w liche łachmany. Żal się zrobiło Marcinowi żebraka, odciął więc mieczem połowę swojego żołnierskiego płaszcza – cały swój majątek i podarował go nieznajomemu człowiekowi. Tą historię każdego roku powtarzał proboszcz w poznańskim kościele pw. św. Marcina przed parafialnym odpustem. W 1891 r. usłyszał ją piekarz Walenty i postanowił uczynić coś równie dobrego jak święty Marcin. Nie przychodził mu jednak do głowy żaden pomysł. Nie był żołnierzem, nie miał ani konia, ani żołnierskiego płaszcza. Zaczął więc modlić się do świętego Marcina o pomoc. I tak w nocy w przeddzień odpustu usłyszał na gościńcu stukot końskich kopyt. Wyjrzał za próg i zobaczył rycerza w lśniącej, starodawnej zbroi, na siwym koniu. Tajemniczy jeździec nie odezwał się słowem, spojrzał tylko na Walentego uśmiechnął się i odjechał. Kiedy piekarz oprzytomniał po dziwnym spotkaniu, zobaczył leżącą na śniegu podkowę. Tak! Teraz już wiedział co ma robić. Przez całą noc napiekł ciasteczek z nadzieniem makowym i bakaliami, uformowanych na kształt końskiej podkowy. Rankiem po mszy odpustowej rozdał wszystkie ciasteczka biednym. Pomysł piekarza Walentego tak bardzo wszystkim się spodobał, że rogale, bo tak z czasem zaczęto je nazywać, wypiekał co roku. Po jego śmierci tradycję przejęli inni piekarze, zachowując ten sam przepis na nadzienie. Tylko tu w Poznaniu ten jeden raz w roku dnia 11 listopada wypieka się rogale nadziane masą z białego maku, bakalii i śmietany. Tyle legenda. Tak na prawdę pomysł marcińskich rogali podsunął swojemu szefowi w 1891 r. jeden z poznańskich piekarzy – Józef Melzer. Rogale były rozdawane ubogim po mszy świętej odpustowej 11 listopada. Obecnie takie rogale są wypiekane tylko w tych cukierniach, które posiadają specjalny certyfikat. Po mszy świętej wyrusza barwny korowód z kościoła pod zamek cesarski, gdzie prezydent Poznania przekazuje klucze do miasta świętemu Marcinowi. Aż do wieczora odbywają się różnorodne pokazy i występy, w których biorą udział mieszkańcy miasta i wielu gości, którzy ściągają do Poznania, aby wziąć udział w Świętomarcińskiej zabawie.
Jeżeli macie ochotę dowiedzieć się więcej o poznańskiej tradycji zapraszamy do Poznania. Odwiedźcie koniecznie Rogalowe Muzeum w Poznaniu!
Aby przygotować rogale (ok 15 sporych sztuk)
na farsz potrzebujemy:
– szklanka białego maku
– 2 szklanki okruchów biszkoptowych
– 1/2 szklanki cukru
– 120 g orzechów włoskich
– 60 g rodzynek
– 400 g masła
na ciasto potrzebujemy:
– 4,5 szklanki mąki pszennej
– 2 jajek
– pół kostki drożdży
– 1/2 szklanki cukru
– szklankę ciepłego mleka (3,2 %)
– 2 łyżki masła + 250 g masła
do posmarowania:
– 2 łyżki mleka
– 1 jajko
Przygotowania rozpocznijmy od przygotowania ciasta, w trakcie jego schładzania można przygotować nadzienie.
Przygotujcie rozczyn z drożdży, odrobiny ciepłego mleka, cukru oraz łyżeczki mąki. Odstawcie w ciepłe miejsce na 15 minut. W sporej misce umieśćcie przesianą mąkę, rozczyn, cukier, jajka i resztę mleka. Szybko wyrabiamy ciasto (najlepiej tak aby pozostało chłodne) po czym dodajemy 2 łyżki masła i ponownie zagniatamy. Formujemy prostokąt, owijamy folią do żywności i schładzamy w lodówce (ok 30-45 minut). Wyciągamy ciasto na stolnicę i rozwałkowujemy – w 2/3 wysokości smarujemy masłem. Składamy na 3 części sklejając rogi i rozwałkowujemy aby masło „wtopiło się w ciasto” – tą czynność powtarzamy trzykrotnie (w międzyczasie oczywiście chłodzimy ciasto) po czym ciasto umieszczamy na ok całą noc do lodówki.
Teraz możemy przygotować farsz.
Mak umieszczamy na sitku i płuczemy obficie pod bieżącą wodą. Mak przenosimy do miski i zalewamy go wrzątkiem (zaparzamy mak) i przez około godzinę moczymy pod przykryciem. Odsączamy dokładnie (przez gazę) i mielimy mak (my z braku tradycyjnej maszynki użyliśmy w tym celu blendera). Wszystkie składniki na farsz (za wyjątkiem rodzynek) podgrzewamy w rondlu do otrzymania gęstej konsystencji. Dodajemy rodzynki, mieszamy i odstawiamy do ostygnięcia.
Ok 30 minut przed pieczeniem rogali wyjmujemy ciasto z lodówki, rozwałkowujemy na kształt prostokąta (powinno być bardzo cienkie) i dzielimy na pół. Z każdej części wycinamy na przemian trójkąty. Na szerokiej podstawie umieszczamy farsz (u mnie to były 2 spore łyżeczki) i rolujemy. Na samym końcu lekko zawijamy oba końce by nadać rogalowy kształt. Jeżeli chcecie aby Wasze rogale bardziej przypominały te sklepowe to każdy z trójkątów przesmarujcie farszem i dodatkowo na podstawie rogala umieśćcie farsz. Zostawiamy po przykryciem w ciepłym miejscu na 30 minut (do wyrośnięcia)
Rogale smarujemy mieszanką jajka i 2 łyżek mleka przed włożeniem do piekarnika. Pieczemy ok 20 minut w temperaturze 180 stopni lub do momentu aż będą rumiane. Studzimy w lekko otwartym piekarniku, po czym wykładamy na kratkę. Gorące dekorujemy lukrem i posypujemy posiekanymi orzechami włoskimi.
Wszystkiego makowego, słodkiego i tłustego 😉
Tak nam narobiłaś apetytu na rogale a my niestety w tym roku musimy sobie je odpuścić :/ Same sobie nie wypieczemy ze względu na warunki a kupnych wiadomo, że nie możemy 🙁
Świetny opis. Ja w tym roku nie piekłam, a szkoda 🙁
Przepięknie wyszły. Fajnie że teraz o nich piszesz. Mam czas przygotować się fachowo do ich zrobienia
Wszystkim bardzo smakowało, mężowi najbardziej 😉