Kopenhaga
Co prawda Kopenhaga to nie Dania, ale zawsze to jakieś spojrzenie na trendy kulinarne panujące w Danii. Wyjazd do Danii w sumie do końca leżał pod znakiem zapytania i wszystko działo się bardzo spontanicznie. Mnie jakoś ciągnie do zimnej północy, Skandynawii i jak zwykle wyjazd okazał się udany. Nie zawiedliśmy się a pod względem kulinarnym niby nic nowego, ale jakoś tak fajnie zaskoczeni jesteśmy. Przede wszystki króluje prostota, sezonowość, lokalne składniki powszechnie dostępne. Co nas totalnie zaskoczyło – w każdym miejscu zapłacicie kartą kredytową. Nawet w budce z hamburgerami 😉 No i bez zaskoczenia – wszędzie dogadacie się po angielsku, co uważam za przecudowny fakt!
Do Kopenhagi pojechaliśmy samochodem, co z Hamburga zajęło nam ok 5h. Nocowaliśmy w hotelu w centrum miasta – doszliśmy do wniosku, że będziemy mieli wszędzie blisko i tak rzeczywiście było. Śniadanie w hotelu było jakieś koszmarnie drogie, co dodatkowo zachęciło nas do odrywania kulinarnej strony duńskiej stolicy. A nam to pasowało bo mieliśmy możliwość odwiedzenia kilku fajnych miejsc i spróbowania pyszności.
- Groed
To właśnie przykład takiego cuda. Te owsiankowe knajpki są rozrzucone po całym mieście. My swoją znaleźliśmy w Torvehallerne (Hal 2, Stade 8A, Linnésgade 17). Pyszne owsianki, puddingi chia w sumie w niewielu wersjach. Pychota. Ja swoją wzięłam na wynos, bo po mimo godziny 10 nie było miejsca siedzącego (było ich zaledwie kilka, może 6 a w kolejce kilkanaście osób czekało). Na miejscu kupicie domową oranżadę imbirową. Po 17 możecie zjeść sycące risotto. Ja spróbowałam klasycznej owsianki przygotowanej na wodzie i organicznym mleku, na wierzchu sos karmelowy, świeże jabłko i pieczone migdały. Pyszne! http://groed.com - Smørrebrød
To nic innego jak kanapki z żytniego chleba. Też prosto i konretnie – bo tego „obkładu” to jest całkiem sporo, że nie widać chleba pod spodem ; ) Te które widzieliśmy w Torvehallerne to male dzieła sztuki. Sami poptarzcie:
Zjecie je z najprzeróżniejszymi dodatkami – od tak klasycznych jak jajko i krewetki, pasztet i szynka (tak razem, mięso2), ryby (śledzie, łosoś wędzony), ale też np z ziemniakami. My nasze zjedliśmy w Krystal Sandwich przy Krystalgade 5. - Obiad
Tu zaczęło być problematycznie. Nie chcieliśmy wydać fortuny, ale jednocześnie zjeść coś dobrego a najlepiej lokalnego. Chodząc po Kopenhadze miałam wrażenie, że Duńczycy uwielbiają hamburgery. W końcu trafiliśmy do przedziwnej knajpy, trochę ukrytej. Jej wnętrze przypominało trochę PRL i jej świetność raczej dawno minęła. W sumie to byłam trochę przerażona, że może się czyms otrujemy. Nic bardziej mylnego – zjedliśmy hakkeboef, czyli coś w stylu mielonego. Ładnie podane, smaczne. City Kroen Gammeltorv 8.
Drugiego dnia poszliśmy na hamburgera – ciężko było zdecydować się na jakąś fajną knajpkę a ta była po drodze do hotelu. Cock’s and cows okazała się dobrym wyborem. Do picia wzięliśmy sobie piwo – Gylden Ipa z rozmarynem i dziką różą (nawet małż mi podpijał) oraz Royal Pilsner Oekologisk. Do jedzenia wzięłam sobie the trehugger z cukiniowym patty a małż the governator – po amerykańsku, na wypasie z podwójnym mięsem, bekonem, serem itp. Smacznie. - Wyspa papierowa i street food Papirøen
To nic innego jak opuszczone magazyny papieru (stąd nazwa!) znajdujące się w porcie. Do końca 2012 roku było to jesdno z ostatnich miejsc w porcie, tkóre nie miało publicznego dostępu. Dzisiaj wyspa tętni życiem dzięki wystawom, kawiarniom, restauracjom, ale są to chwilowe projekty. Jak na moje standardy to za głośno i zbyt tłoczno, ale warto odwiedzić i zobaczyć.